Kiedy zaczęła się Twoja przygoda z Gwiezdnymi wojnami?
W 1988 r., w Poniedziałek Wielkanocny, coś około godziny 14:00. Jeden z dwóch dostępnych kanałów telewizji nadawał wtedy Gwiezdne wojny (wtedy to był tytuł, nie Nowa nadzieja, ta przyszła później przy jednej z kolejnych przeróbek). Popłynęły złote (no, wyblakłożółte na „kolorowym” telewizorze) litery, przeleciała wielgachna, ostrzeliwana korweta i wtedy się zaczęło. Niszczyciel. Leciał. I leciał. I leciał. No i było po mnie. Vader, droidy, Skywalker i Kenobi, Tuskeni, Solo z Chewbaccą i Sokołem, nierealny wtedy atak na Gwiazdę Śmierci. We wtorek to był główny temat rozmów w szkole. Udało się później w małym sklepiku z „pamiątkami” zdobyć parę podrobionych figurek Kennera (tych gumowych, litych odlewów, pomalowanych na odwal się). Miałem Snowtroopera (z jakiegoś powodu srebrnego), Nien Nunb’a (nie miałem wtedy pojęcia, kto to, ale sprzedawali, więc wziąłem) i pilota TIE (srebrno brązowego, bo czemu nie… ale ręce i nogi mu się w stawach ruszały – był wypas). Potem nadeszła era VHS i kolejne części. Jeszcze bez cyfrowej obróbki, w pierwszej wersji. Niezwykle chwyciło i nie puściło. Pomogli też sporo starsi kuzyni, którzy mieli szczęście widzieć te filmy w kinie. W 1997 roku weszła do kin „edycja poprawiona”, z przestrzennym dźwiękiem, wyczyszczona (na szczęście) i z nowymi „komputerowymi” efektami (o zgrozo ? ). Na Imperium kontratakuje (moją ulubioną część) mój Tata zawiózł mnie i mojego brata do Krakowa, żebyśmy mogli zobaczyć film z porządnym dźwiękiem. Niesamowite wrażenie… Miłość i sentyment do tych filmów nigdy nie puścił.
Co Cię zachęciło do wstąpienia do Legionu?
Uczciwie mówiąc, nie wiem… O Legionie dowiedziałem się z youtube. Zobaczyłem chyba „Rose Parade” z 2007 roku z dosłownie armią ludzi w kostiumach i zacząłem szukać co, kto, kiedy. Powaliło mnie, że to nie byli statyści w zbrojach dostarczonych przez wytwórnię, tylko hobbyści robiący te kostiumy dla siebie… Parady, działalność charytatywna, no ale przede wszystkim ten „efekt wow”, jaki wywarły na mnie szeregi maszerujących legionistów…
Jak zostać Lordem Vaderem?
„Hmmm… będę Vaderem…” Tylko jak zacząć? „Kochanie! Robię zbroję Vadera”… „Ok., jak chcesz…” ?
Szukanie w necie, próby kontaktu (średnio udane) z ówczesnymi ludźmi z PG… szukanie, strona główna 501st, CRL, no i ebay… Zacząłem od miecza, bo to była jedyna rzecz od ręki akceptowalna w Legionie i dostępna w Polsce. Następnie czytanie co, kto i gdzie robi, kto jest producentem najlepszych części do Vadera, jaki hełm jest lepszy i dlaczego, otwieranie kanałów kontaktowych w USA i w Argentynie, żeby przyoszczędzić na kosztach przesyłek… Vader zajął trzy lata. Hełm w stanie surowym ze Stanów, skóry, płaszcz i tunika szyte na miarę w Argentynie… Inne części gdzie się dało. Sporo musiałem przerabiać, dorabiać, poprawiać. W kraju wykonana została od zera tylko klamra pasa i hak na miecz. Obecnie poszłoby łatwiej, szybciej i taniej – ale to między innymi dzięki drzwiom, które sam pomagałem otworzyć – mając Vadera „w rękach”, nasi krajowi rzemieślnicy mogli już dokładnie zobaczyć, co i jak, pouczyć się na błędach, które ja popełniłem i znacznie usprawnić cały proces wykonawczy, przez który przechodziłem na ślepo.
Masz kilka kostiumów – czy któryś z nich preferujesz bardziej niż inne?
Trudno powiedzieć, preferuję 3 z 4, każdy z innych powodów (piąty jest w produkcji, jak się sprawdzi, to się zobaczy wtedy…). Zacznę od najmniej preferowanego: Darth Vader pre-armour czyli „wkurzony Anakin”. Najmniej go lubię z trywialnego powodu: muszę do niego golić brodę, a że zarost noszę od czasu studiów, kiedy się ogolę, żona i dzieci przestają się do mnie odzywać ?. Do tego dochodzi peruka, charakteryzacja, soczewki kontaktowe… Z jednej strony niesamowicie wygodny kostium, z drugiej chyba najbardziej wymagający przygotowania przed samym założeniem.
Vader z Imperium kontratakuje wymaga pomocy przy założeniu (potrafię ubrać się sam, ale jest to trudne i niewygodne, nie mogę też zbytnio skontrolować sam, czy wszystko OK), jest w nim bardzo ciepło i bez pomocy nie zdejmę hełmu nawet na chwilkę, żeby odetchnąć. Ale Vader to Vader… na jednej imprezie ubraliśmy w ten kostium manekina. Stałem koło niego jako Sandtrooper, a manekin wygrywał ze mną na popularność.
Boba Fett jest fantastyczny wizualnie. Kocham ten kostium – Fett to prawdziwy „badass”, a jego kostium aż o tym krzyczy – podniszczony, poobijany i powgniatany, z podartą „powiewajką” i warkoczykami plecionymi z końskiego włosia. W ten kostium włożyłem też najwięcej własnej pracy. Świetnie się nosi, jest dość wygodny i w porównaniu z Vaderem jest nawet przewiewny. No i prawie w nim siadam. Ale nie dam rady go sam założyć, a jeśli pomaga mi osoba niedoświadczona, czeka nas mozolna i czasochłonna praca.
Sandtroopera jestem w stanie sam założyć, sam zdjąć, jest najlżejszy z moich kostiumów (poza Anakinem znaczy). To olbrzymie plusy. Jest też dość rozpoznawalny. Poza tym w PG jest wielu Sandów, a jak wiadomo w kupie siła ?.
Lubię każdy z powyższych, każdy na inną okazję można by rzec.
Podzieliłbyś się jakąś radą z osobami, które chciałyby paradować w lśniących zbrojach?
„Nie róbcie lśniących zbroi” ?. Poważnie… W Vaderze „lśniące” są tylko hełm, napierśnik i nagolenniki, a i tak człowiek cierpnie za każdym razem, jak o coś zahaczy, zaczepi, stuknie. Widać każdą rysę, każdy odcisk palca i każde pęknięcie… a dobrze przemalować trudno. Kolega ze zbroją Szturmowca Śmierci zwala to na „battle damage”, ale jego kostium po każdym założeniu prosi się o malowanie…
Ale poza tym: jeśli komuś jakiś kostium się podoba, to jego skompletowanie jest tylko kwestią chęci i czasu. Kasy też, ale gdzie się zaczyna hobby, tam się kończy ekonomia, a poza tym można sobie wielu rzeczy odmówić bez bólu, a sam proces rozwlec w czasie, tak żeby portfel bolał jeszcze mniej. No i pytajcie: teraz są już możliwości, komunikatory, media społecznościowe, fora. Bez problemu znajdziecie kogoś, kto może pomóc w ten czy inny sposób.