Ty i Star Wars – jak to się zaczęło?

Moje Gwiezdne wojny? Zaczęło się, można powiedzieć, od samego początku, bo od pierwszych seansów w Polsce. To było małe kino w Walbrzychu o kosmicznej nazwie Apollo, a w pamięci mam cały czas polski plakat z C3PO. Potem były kolejne części i te Gwiezdne wojny tak sobie we mnie drzemały. Początek lat 90. i boom na magnetowidy podtrzymał tę iskrę, bo oczywiście jedne z pierwszych kaset, kupionych na rynku, to były wszystkie części SW. Później przyszedł czas prequeli i razem z przyjacielem z Zielonej Góry na nowo przeżyliśmy wspomnienia i znowu obudziła się w nas ta fascynacja. No i oczywiście stałe powitanie czy przez telefon, czy jak się widzieliśmy, brzmiało: niech Moc będzie z tobą.
Gdzie usłyszałeś o Legionie i kiedy postanowiłeś dołączyć?

Zabrzmię trochę jak matuzalem, ale jak nastała era internetu i szybszych łączy, zacząłem z ciekawości szukać stron o Gwiezdnych wojnach i oczywiście odkryłem Bastion, ale i obiły mi się o oczy Wrocławski Fanklub Gwiezdnych Wojen i Legion 501. W 2016 roku pojechaliśmy wraz z małżonką do Londynu pozwiedzać miasto i jeden dzień był mój na wyłączność: to była wizyta na Star Wars Celebration Europe. I to był chyba ten impuls, który skierował mnie na te tory, tym bardziej, że już będąc na emeryturze, mogłem bez niczyjej wiedzy i tłumaczenia się komukolwiek angażować się w udział w stowarzyszeniach, organizacjach itp. Wracając z Celebration, lecieliśmy z ekipą z WFGW, z którą nawiązałem kontakt i od słowa do słowa znalazłem się w Fanklubie. Na premierze Rogue One byłem po raz pierwszy w przebraniu. Muszę przyznać, że to przyjaciele z WFGW namawiali mnie do uszycia munduru i wstąpienia do Legionu.
Co najbardziej lubisz w swoim kostiumie?
Pierwszy kostium to przede wszystkim zasługa córki Kasi, która tylko na podstawie zdjęć i szkiców wykrojów uszyła go od początku do końca. I to właśnie dla niej, za ten jej trud wystąpiłem o akceptację do Legionu. Była to dla nas wspólna satysfakcja i najbardziej w tym stroju lubię fakt, że po prostu zrobiła go Kasia.

Co w byciu legionistą odpowiada Ci najbardziej?
Bycie legionistą to przede wszystkim fakt, że mam tyle braci i sióstr na całym świecie. Przyjęcie, z jakim się człowiek spotyka, jadąc np. za granicę na konwent, nie ma sobie równych, nieważne są narodowości, języki i fakt, że nie zawsze możemy się dobrze porozumieć. Istotne jest to, że jesteśmy razem jedną rodziną. Bycie legionistą to też te ciepłe ukłucia koło serca, gdy idziemy w strojach na wizytę do dzieciaków do szpitala i w całym tym ich cierpieniu, chorobach, widzimy uśmiech na twarzy wywołany nasza obecnością i nic to, że nie wiedzą, jaki masz strój, cudownie widzieć ich radość!

Ty chyba lubisz mundury, prawda?
Mundur jest ze mną nierozerwalnie związany od 40 lat. Pierwszy, czyli harcerski i związany z tym fason, jaki się trzymało, zwłaszcza z bordowym beretem na głowie. Później przyszedł czas na mundur policyjny przez prawie 30 lat i wszystko, co związane ze służbą, czyli postawa oraz szacunek do munduru – to się bardzo przydaje. W końcu nie mogło być inaczej: mundur z Gwiezdnych wojen i to od razu admirała. Po prostu musiałem się awansować sam, skoro w policji nie chcieli.