Jak po raz pierwszy zetknąłeś się z Gwiezdnymi wojnami?
Nie potrafię wytłumaczyć dlaczego, ale pamiętam ten dzień bardzo dobrze. Był rok 1994. Sobota. Lało jak z cebra. Musiałem się nieźle nudzić. Kumpli rodzice w deszcz nie puścili. O Internecie nikt nie słyszał. Komputer mieli nieliczni. Na szczęście był telewizor i magnetowid. Przez dłuższy czas bezcelowo wpatrywałem się w krajobraz za oknem w kuchni. Ojciec mnie chyba pożałował i zaproponował wypad do wypożyczalni kaset wideo po film, który widział za swoich młodzieńczych lat i który miał mi się spodobać. Na miejscu okazało się, że z cyklu Gwiezdne wojny nie ma Nowej nadziei, ale jest kontynuacja – Imperium kontratakuje. Nic mi te tytuły nie mówiły, ale pokonaliśmy w deszczu szmat drogi, więc nie mogliśmy wrócić z niczym. W domu odpaliliśmy film
i tak to się zaczęło: „Dawno, dawno temu, w odległej galaktyce…” Zapewne myślicie, że od tego momentu pokochałem świat wykreowany przez Lucasa? Mylicie się. Jako siedmiolatek nie zrozumiałem zbyt wiele i nie miałem pojęcia, co właściwie obejrzałem. Dodajmy do tego, że jest to najmroczniejsza część pierwotnej trylogii i przepis na katastrofę gotowy. Jakiś czas później wypożyczyliśmy Powrót Jedi (bo Nowej nadziei jak nie było, tak nie było), a dopiero po wielu latach – w 1997 – wybraliśmy się do kina na Gwiezdne wojny w wersji specjalnej. Nie zakochałem się w tej serii od pierwszego wejrzenia, a jednak coś sprawiło, że przez kolejne lata każdą z części obejrzałem pewnie z 50 razy, a Imperium kontratakuje stało się moją ulubioną częścią.
Dlaczego zdecydowałeś się wstąpić do Legionu?
O Legionie 501 dowiedziałem się przypadkiem i do tego bardzo późno – może w 2013 roku, nie pamiętam nawet dokładnie jak. Pogrzebałem trochę w sieci. Trafiłem na różne artykuły, zdjęcia i filmy – a to z imprez charytatywnych, a to z jakiś uroczystości, wydarzeń i konwentów. Pomysł organizacji zrzeszającej posiadających profesjonalne kostiumy fanów Gwiezdnych wojen, których można zobaczyć na żywo i która wspiera przedsięwzięcia charytatywne wydała mi się bardzo interesująca. W 2015 roku spotkałem się z polskimi przedstawicielami Legionu – z Polish Garrison – w kinie Kijów, w Krakowie, podczas premiery Epizodu VII: Przebudzenia Mocy. Nie mieliśmy czasu porozmawiać – wszyscy spieszyliśmy się na swoje miejsca, by zdążyć na seans – ale to spotkanie utwierdziło mnie w przekonaniu, że warto będzie do nich dołączyć. Pomyślałem, że to może być ciekawa przygoda – coś, czego jeszcze w życiu nie próbowałem. Skoro już byłem fanem, to jaki problem pójść o krok dalej i nałożyć na siebie kostium?
Nosisz zbroję Lorda Vadera – skąd taki wybór?
Od czego zacząć? Istnieją powody czysto prozaiczne oraz czysto osobiste. Choć maszerujący w dwuszeregu szturmowcy wyglądają świetnie i budzą respekt, to dopiero gdy na ich czele idzie sam Vader, mamy pełny obraz siły Imperium – taki spektakl zawsze robi wrażenie. Obok szturmowca to najbardziej rozpoznawalna postać świata Gwiezdnych wojen, w końcu mnóstwo ludzi rozpoczęło i zakończyło swoją przygodę na filmach pełnometrażowych. Idąc dalej tym tokiem myślenia: choć wielki admirał Thrawn jest (w moim przekonaniu) najlepszym antagonistą świata Gwiezdnych wojen, to większość osób może go kompletnie nie kojarzyć. I co z tego, że masz kostium super złoczyńcy, skoro nikt poza tobą nie zna postaci, za którą się przebrałeś? Może to rodzić frustrację, bo włożyłeś tyle serca, czasu i pieniędzy w swój kostium, a doceni go tylko garstka prawdziwych fanów. Jednym to wystarcza, innym – niekoniecznie. Niektóre postaci wymagają odtwórców o bardzo specyficznej budowie ciała. Dla przykładu: odtwórca roli Vadera – David Prowse – był kulturystą i mierzył 198 cm wzrostu. Choć nigdy nie dorównam mu szerokością klatki piersiowej, wzrostem – owszem i szkoda byłoby nie wykorzystać naturalnych uwarunkowań ciała. Sam Vader nie jest też do końca oklepaną, płaską postacią. O ile w Nowej nadziei jest po prostu jednym z wielu czarnych charakterów, którego protagoniści muszą pokonać, by zwyciężyć, o tyle kolejne części odsłaniają jego bardziej skomplikowaną historię i pokrętną motywację działań. Od bohatera, poprzez tragiczny w skutkach upadek, aż po ostateczne odkupienie – historia przekazywana w wielu mitach, legendach, opowiadaniach i bardzo uniwersalna. W końcu Lucas czerpał pełnymi garściami z twórczości Josepha Campbella i jego książki Bohater o tysiącu twarzy. Mógłbym tak wymieniać bez końca. Wystarczy powiedzieć, że ta postać jest mi po prostu bliska, a widzowie doceniają obecność Mrocznego Lorda w obstawie agentów Imperium.
Co było najtrudniejsze w skompletowaniu tego stroju?
Generalnie nie jest to ani szybki, ani tani, ani prosty w użytkowaniu kostium. Decydując się na niego nie podejrzewałem jak długo zajmie mi jego skompletowanie – całe 5 lat. Szczególnie trudnym i czasochłonnym okazało się zdobycie hełmu i butów. O ile pierwsza pozycja nie powinna nikogo dziwić, o tyle druga zaskoczyła nawet mnie. Oryginalny kostium wykorzystywał czarne, wysokie, skórzane buty saperskie, użytkowane przez wojsko niemieckie. Zdobycie ich w rozmiarze 46 okazało się niemożliwe. Pozostało zatem szycie butów na miarę. Na szczęście w Krakowie znalazłem odpowiednich mistrzów, którzy wykonali wspaniałą robotę. Co do kosztów: „dżentelmeni o pieniądzach nie rozmawiają”. Każde hobby kosztuje i tylko od nas zależy, jak daleko posuniemy się w jego realizacji. Dlatego nie poruszajmy tego tematu. Kostium wymaga wielu wyrzeczeń. Jego transport wymaga mnóstwa miejsca. Jego ubranie zajmuje mi ok. 30 min. i potrzebuję do tego pomocy drugiej osoby. Kiedy już go włożę, mogę zapomnieć o korzystaniu z toalety – na szczęście mam żelazny pęcherz. Jest dość ciężki, więc trzeba mieć dobrą kondycję fizyczną. Na wygodę oryginalnego kostiumu narzekał każdy aktor wcielający się w rolę Vadera. Teraz, gdy o tym myślę, to porwać się na niego mogą tylko masochiści… Z drugiej strony: efekt końcowy i reakcje fanów są bezcenne. Czy było warto? Tak!
Masz ulubione wspomnienie legionowe?
W Legionie jestem od niedawna – dopiero od półtora roku. Mimo to mam już kilka wartych uwagi wspomnień. Jedno dotyczy powrotu z konwentu Falkon 2019. Po przebyciu kilkudziesięciu kilometrów trasy samochodem, nasz wehikuł zaczął świrować. Niedziela. Listopadowa noc. Na zegarku 22:00. Najbliższy warsztat zbyt daleko, a nawet gdybyśmy do niego dojechali, to i tak był zamknięty. Stanęliśmy gdzieś w szczerym polu. Analiza i ocena sytuacji: beznadziejna. Z bezsilności śmialiśmy się nawzajem, a pojazd został ochrzczony mianem „Kosmicznego Jaja I” z parodii Kosmiczne jaja Mela Brooksa. Na szczęście jeden z legionistów okazał się studiować mechanikę samochodową. Plan był prosty: ze wszystkich czynników uniemożliwiających pracę silnika, postawiliśmy na złą jakość paliwa, które zastąpimy starterem w postaci dezodorantu. Po zdjęciu obudowy filtra kolega psikał we wlot powietrza, a kierowca kręcił. Silnik zapalił, chociaż wciąż chodził bardzo nierówno, ale podczas tego klekotania udało się przełączyć go na gaz i zaczął pracować regularnie. Dodam, że po jakimś czasie wszystkie objawy minęły, a samochód zaczął palić na paliwie normalnie. I tak został przechrzczony na Sokoła Millennium, a my szczęśliwie dojechaliśmy do Krakowa, by tego samego dnia iść do pracy.